KAŻDA KOBIETA MUSI CHCIEĆ BYĆ MATKĄ?
- singielkawkropce
- 25 maj 2016
- 2 minut(y) czytania
Nie. Z prostego powodu: to ona (a nie facet!!!) przez 9 miesięcy będzie miała codziennie nudności, bolący kręgosłup, spuchnięte nogi. To ona przez 9 miesięcy będzie musiała leżeć plackiem, gdy ciąża będzie zagrożona. To ona będzie musiała rodzić w potwornych bólach, a istnieje ryzyko, że może nawet umrzeć w trakcie porodu. To ona po porodzie musi się zając dzieckiem, wykarmić go piersią (bo przecież mleko matki najzdrowsze!), nawet gdy będzie cierpiała z tego powodu niemiłosiernie, gdyż jej sutki będą poobgryzane do krwi przez niemowlę. Itd.
Jasne, jeśli kobieta bardzo pragnie dziecka, to jest w stanie wszystkie te niedogodności znieść z zaciśniętymi zębami i z uśmiechem na twarzy. Ale jeśli kobieta nie czuje instynktu macierzyńskiego, to wszystkie te konsekwencje bycia w ciąży, jawią się bynajmniej nie jako stan błogosławiony, ale jako najgorsze tortury rodem z średniowiecza i to jeszcze na własne życzenie.
Dlatego drogie Panie, apeluję o rozwagę i odpowiedzialność. Jeśli nie mam w planach posiadania dzieci, a ciąża i poród mnie przeraża, to nie współżyję w taki sposób, by mogło dojść do poczęcia dziecka. Nie ma 100% antykoncepcji, więc zawsze jest jakaś szansa, że jednak do poczęcia może dojść (chyba, że współżyje się bez penetracji, bądź w drugiej fazie cyklu, kiedy komórka jajowa już obumarła, ). Oczywiście w ciążę kobieta sama nie zajdzie, więc zwracam się z apelem również do Panów: bądź do cholery odpowiedzialny mężczyzną i wysil się choć trochę, aby poznać cykl kobiety (kiedy ma dni płodne, a kiedy nie). Chyba w końcu ją kochasz, skoro się z nią kochasz?
Zgadzam się w 100% z nauczaniem Kościoła dotyczącym Naturalnych Metod Planowania Rodziny. Ale nigdy nie zrozumiem dlaczego Kościół nakazuje współżyć tak, by finał był w kobiecie (że tak to ujmę), a zabrania współżyć w dni płodne, kiedy para nie chce zdecydować się na ewentualne poczęcie. Przecież kochanie się nie zawsze musi skończyć się stosunkiem seksualnym, możne kochać się w taki sposób, by nie doszło do poczęcia dziecka, a za razem, by małżonkowie mogli wyrazić czułość wobec siebie. A wtedy jest i wilk syty i owca cała ;)
Gdy podejmowany jest temat NPRu, to często słyszę głosy, że jeśli facet nie potrafi przeczekać tych kilku dni bez seksu, to za pewne nie kocha swojej żony. W tym wszystkim pomijana jest całkowicie kobieta, która traktowana jest jakby miała niskie libido i ona w tym czasie dni płodnych nie miała ochoty na seks. A jak wiemy z biologii, wtedy kobieta ma największą ochotę na seks... I choć wszystko mówi w niej "chcę się kochać z moim mężem", to nie może? Jaki tu jest sens? Bo według Kościoła akt seksualny ma być otwarty na życie? A jaka tu jest otwartość kiedy współżyje się w drugiej fazie cyklu? I wtedy co, i wtedy jestem otwarta, choć z biologicznego punktu widzenie nigdy nie zajdę w ciążę?
Boli mnie to, że kobietę postrzega się jako potencjalną matkę, a nie jako kobietę z potencjałem.

Commentaires